3 typy historii na stronę
Stosuj, angażuj klientów i popraw konwersję firmy
Piszemy tekst na stronę „O mnie”
Historie sprzedają.
Nie brzmi to dobrze, bo mamy czasy ometkowane materializmem i wiele rzeczy sprowadzonych jest do pieniądza. Ale jeśli masz frajdę ze storytellingu, realizujesz swoje wizje i otrzymujesz wartość pieniężną, która daje możliwości — planuj dobre opowieści!
Oczywiście, gdy współpracujesz z klientem, mało jest miejsca na realizację własnych wizji, ale napisałem tak, by namówić Cię, abyś wychodził poza ramy i tworzył więcej, bo rozwój osobisty, nie ma granic.
A dzisiaj dowiesz się, zawzięty twórco tekstów, jak napisać tekst na stronę „O mnie” lub „O firmie”, żeby miał ręce i nogi — łapie uwagę czytelnika — przy pomocy trzech typów historii:
„Kim jestem?”.
„Dlaczego?”.
„Wizja”.
Stare jak Internet, ale nadal stosowane, a żeby pokazać Ci, jak je rozpisać, posłużyłem się życiorysem Petera Becka. Ciekawa postać w środowisku kosmicznym — marzyciel, pasjonat i biznesmen.
I uwaga, na którą chciałbym, żebyś zwrócił: wszystkie informacje na jego temat wybrałem z sieci, i to nie jest dobry sposób na pisanie dobrych tekstów. Tak piszą Ci, którzy łatwo chcą zgarnąć wynagrodzenie oraz Artificial Intelligence.
Twój zleceniodawca jest źródłem informacji.
Czyli w natłoku powielania i banalności, treść będzie miała więcej cech osobistych albo unikalnego charakteru, gdy dostaniesz odpowiedzi na wyśrubowane pytania, które mu zadasz, a dzięki którym on sam lub jego marka zaistnieje w świadomości klientów.
Ponadto jest to również okazja dla Ciebie.
Pokażesz swoje umiejętności, które wyróżnią Cię spośród tej „łatwizny”, a każda nowa historia, napisana przez Ciebie jest cegiełką, bo budujesz swoje nietuzinkowe pisanie tekstów na stronę, jak również ćwiczysz w ogóle pisanie opowieści.
Artificial Intelligence a tekst na stronę
Wcześniej zahaczyłem o Artificial Intelligence. Powiesz: „Napisze za mnie tekst”. Oczywiście, jest to jakieś rozwiązanie. Tylko jakieś.
Sprawa wygląda następująco, zawzięty twórco tekstów: to jeszcze nie są te czasy, gdy każdy ma inteligentną aplikację dopasowaną w 100%, która zna nas na wylot i robi wszystko to, o co nam chodzi.
Nie zna drobiazgowej przeszłości, która przebiegała u każdej osoby inaczej.
Zanim model językowy napisze coś sensownego, należy zadawać odpowiednie pytania, opisać osobę oraz historię, która zawiera informacje prywatne, opisać działalność i czym się zajmuje.
Tak opracować indywidualny prompt pod kątem zleceniodawcy, żeby później tekst ciekawie reprezentował go na arenie internetowej, a konkurencja nie miała powodu do śmiechu. Dalej, AI na pewno się pogubi, będzie pisać ogólnie i trzeba zasugerować kierunek (nawet kilkakrotnie), którym ma podążać.
Machnięty tekst należy zweryfikować i sprawdzić, czy jest logiczny, spójny oraz wiarygodny.
A co, gdy klientowi nie spodoba się machnięty tekst? Wracamy do zadawania pytań, wyjaśniania, układania promptu i pokazania kierunku, którym AI ma podążać.
Zabiera to mnóstwo pracy i czasu, a ukończony tekst przynosi zadowolenie tym, którzy nie potrafią pisać.
Uwaga: zleceniodawca może nie ufać AI i nie spodoba mu się, że ma wgląd w jego informacje osobiste. Ma rację! Bo czy na pewno firma, która udostępnia model językowy, zapewnia prywatność? Czy można śmiało powiedzieć, że wszelkie prywatne dane nigdzie nie wypłyną bądź nie zostaną wykradzione?
Wiesz, o co chodzi, zawzięty twórco tekstów, prawda?
Natomiast copywriter gwarantuje poufność! Jeśli trzeba, podpisze klauzulę i dane osobowe pozostają między nim a zleceniodawcą.
Poza tym copywriter ma swoje sposoby na pisanie tekstów na stronę „O mnie”, a współpraca z nim wygląda następująco:
wysyła przygotowane pytania,
zleceniodawca uzupełnia,
pisze tekst, a zleceniodawca zajmuje się swoimi sprawami.
Jeśli copywriter znajdzie w odpowiedziach coś, co warto umieścić w tekście, podpyta.
To wszystko!
Parę dni — bo liczy się jakość, nie prędkość — i tekst na stronę „O mnie” jest gotowy.
Ciekawy, oryginalny, na który zwróci uwagę potencjalny klient.
Wracając do AI, nie chodzi oczywiście o całkowite wyeliminowanie jej, ale kluczowe jest, aby zrozumieć jej ograniczenia i możliwości, bo podobnie, jak każda technologia, jest narzędziem, które można wykorzystać do napisania czegoś dobrego.
AI asystuje człowiekowi i oby tak zostało.
Parę słów przed rozpisanymi technikami
Zamiast zostawiać Cię z wyjaśnieniem, o co chodzi z tymi technikami, jak w większości artykułów (zresztą, mają nazwy niespecjalnie wyszukane i dużo mówią, prawda?), opracowałem pokrótce życiorys Becka przy ich pomocy, żebyś zobaczył, co i jak.
A później masz dodatek. Trzy techniki w jednym, czyli tekst, który przypomina esencję z biografii.
Pamiętaj: dopiero gdy otrzymasz informacje od swojego zleceniodawcy, będziesz wiedział, którą technikę zastosować. Dane te ukierunkują również research, czyli zbieranie dokumentacji, potrzebny do uzupełnienia tekstu.
Przejdźmy teraz do rozpisanych trzech typów historii:
„Kim jestem?”.
„Dlaczego?”.
„Wizja”.
Pierwszy typ historii — „Kim jestem?”
Opisujesz osobowość bohatera, wartości, cele oraz autentyczny wizerunek. Czytelnicy widzą postać wiarygodną, czują sympatię, a nawet identyfikują się z nią.
Przykładowy tekst dla Twojego klienta na stronę „O mnie”.
Czy marzyłeś o tym, żeby mijać w kosmosie asteroidy, planety i dotrzeć do najbliższej galaktyki? Czy zastanawiałeś się, jak to jest być twórcą rakiet kosmicznych? Chciałbyś poznać moją historię?
Jeśli tak, pewnie będę dla Ciebie osobą bliższą, niż Ci się wydaje.
Nazywam się Peter Beck i może nie wiesz, ale zmieniam historię kosmosu.
Za wcześnie jeszcze na podróże do najbliższej galaktyki, ale marzenia napędzają postęp, czyż nie? Już teraz moja firma Rocket Lab, odmienia oblicze podróży i działalności w kosmosie, bo oferuje tanie i częste loty orbitalne dla małych satelitów.
Urodziłem się w Nowej Zelandii na prawdziwym końcu świata, dokładnie nie wiem, czy w 1976 r. czy 1977 r., bo zawsze miałem głowę ponad chmurami. Karierę swoją zawdzięczam determinacji i zamiłowaniem do rakiet, które fascynowały mnie od dziecka.
Jak myślisz, czy hobbysta i marzyciel może zaistnieć w kosmicznym biznesie i eksplorować kosmos?
Tak.
Zanim zacząłem budować własne rakiety i eksperymentować z paliwami, zaprojektowałem rower z aluminium, który pokazały nowozelandzkie gazety. W swojej sypialni i w środku miasta stworzyłem nadtlenek wodoru. Był paliwem do silnika odrzutowego, który zamontowałem do roweru. Miałem wtedy 17 lat.
Na wyścigach w Dunedin mój rakietowy rower osiągnął setkę w 4 sekundy, pokonał wytuningowany do bólu Dodge Vipera i wygrał wyścig.
Za pierwsze zarobione pieniądze ze sprzedaży wyrobów z metalu, kupiłem mini Morisa z przerdzewiałą podłogą i przerobiłem go na wersję wyścigową z turbodoładowaniem.
Byłem tokarzem i ekspertem od wyciskania kształtów w metalu, ale nie skończyłem szkoły średniej, nie poszedłem na studia, nie pracowałem dla NASA, nie byłem miliarderem, jak Elon Musk i nie szukałem rozgłosu i kontrowersji, jak on.
A mimo to, w 2018 r. w Nowej Zelandii, miejscu, gdzie nie było z czego budować rakiet i nie było kim budować, wystartował Electron. Pierwszy udany test rakiety i ogromny sukces firmy Rocket Lab.
Przekroczyłem granicę kosmosu.
Jak marzyłem, bo jestem samoukiem i do wszystkiego doszedłem sam.
Drugi typ historii — „Dlaczego?”
Budujesz kontekst, który wyjaśnia czytelnikom, co napędza twórcę do działania, widzi sens i znaczenie działalności. Jest zainteresowany i angażuje się emocjonalnie.
Przykładowy tekst dla Twojego klienta na stronę „O mnie”.
Kosmos jest przyszłością ludzkości, a dostęp do niego powinien być otwarty dla każdego, kto chce wysłać własną satelitę i czerpać z tego korzyści, bez czekania miesiącami w kolejce i płacenia horrendalnych cen.
Nazywam się Peter Beck i dlatego założyłem Rocket Lab — firmę, która demokratyzuje kosmos.
Od zawsze fascynowały mnie loty w kosmos, bo chciałem odkrywać tajemnice Księżyca i Marsa, które kryją się za ich horyzontem. Ale nie było to łatwe, bo urodziłem się w Nowej Zelandii, na prawdziwym końcu świata, gdzie nie było żadnej tradycji i infrastruktury kosmicznej.
Byłem tokarzem i ekspertem od wyciskania kształtów w metalu, a potem inżynierem projektowym. Eksperymentowałem z rakietami i paliwami, zrzucałem 75-kilogramową beczkę z samolotu, aby testować spadochron, a nawet oferowałem usługi pogrzebowe: „Urna z ludzkimi prochami na orbicie okołoziemskiej tylko za 2 tys. dolarów”.
Później przerobiłem wysepkę „Great Mercury” niedaleko od Oakland w Nowej Zelandii na kosmodrom, a miejscem kontroli lotów była szopa na narzędzia ogrodnicze. Podczas pierwszej próby rakieta przekroczyła barierę kosmosu i pokazałem, że moja firma ma wiele do zaoferowania w kosmicznym biznesie.
W końcu zacząłem budować rakiety komercyjnej.
Electron powstał z włókien węglowych przy pomocy drukarek 3D, jak silnik rakietowy, ale była zbyt duża, żeby mogła startować z wysepki, więc zbudowałem kosmodrom z prawdziwego zdarzenia na nowozelandzkim półwyspie Mahia, skąd w roku 2018 wyruszyła w kosmos.
Chociaż był to lot testowy, rakieta wyniosła satelitę firmy Planet Labs i umieściła ją dokładnie na orbicie. Taki był prawdziwy początek mojej przygody i firmy z kosmosem.
Naszym celem jest zwiększyć częstotliwość i ekspansję lotów orbitalnych, aby umożliwić każdemu dostęp do kosmosu i odkrywać jego nieograniczone możliwości.
Rocket Lab jest częścią kosmicznej eksploracji i realizuję marzenia z dzieciństwa, bo prawdę pisząc: nie potrafię żyć bez rakiet.
Chcesz ustawić satelitę na orbicie okołoziemskiej? Skontaktuj się ze mną. Razem zrobimy coś wielkiego i zmienimy świat na lepsze.
Trzeci typ historii — „Wizja”
Przedstawiasz koncepcję i pomysły na przyszłość, do których dąży bohater. Czytelnicy widzą jego realne nastawienie i wiedzą, co zamierza osiągnąć. Zainspirowani nawet podążają za nim.
Przykładowy tekst dla Twojego klienta na stronę „O mnie”.
Nazywam się Peter Beck i nie miałem tytułów naukowych ani ogromnych zasobów finansowych, ale koncepcję, jak przedrzeć się przez niebo. Rakietami.
Mało kto traktował mnie poważnie, a moje dotychczasowe doświadczenie nie miało związku z kosmosem.
Ale w mojej rodzinie konstruowaliśmy różne rzeczy.
Każdy projekt musiał być doprowadzony do końca, a gdy silnik spalinowy rozczarował mnie swoimi możliwościami, najpierw zbudowałem silniki odrzutowe, a potem rakietowe. Później w stoczni projektowałem jachty z włókien węglowych i stałem się ekspertem od tego materiału.
Firmy kosmiczne to giganci, ale byłem przekonany, że można działać inaczej. W roku 2006 założyłem Rocket Lab i dwa lata później trafiliśmy na żyłę złota.
SpaceX, Elona Muska, miała udany test rakiety Falcon 1 i przyszła miniaturyzacja technologii, która umożliwiała konstruowanie satelity tańsze i wielkości pudełka na buty, a że SpaceX zaczęła budować większe rakiety, zostawiła po sobie rynek dla naszych mniejszych rakiet.
Poza tym wielkie firmy kosmiczne oferowały tylko transport, a po wypuszczeniu satelity musiały same znaleźć swoją orbitę, co czasami zabierało całe miesiące. My mieliśmy lepsze rozwiązanie: wynosiliśmy satelity i umieszczaliśmy je precyzyjnie na wybranej przez klienta orbicie.
Pojawiały się problemy, czasami brakowało pieniędzy, a nie chciałem oddawać inwestorom firmy kawałek po kawałku. Dążenie do kompromisów potrafi przynieść wiele bezsennych nocy, prawda?
Zamiast wydawać fortunę na odpowiednie urządzenia, ciąłem koszty. Szukałem tanich, ale skutecznych technologii i kupiłem na przykład przemysłową maszynę do mielenia mięsa i przerobiłem ją na komorę próżniową do testów, która okazała się jedną z najlepszych na świecie.
Teraz mamy licencję na wystrzeliwanie rakiety co 72 godziny przez następne 30 lat. Jako firma prywatna dajemy klientom większą dostępność do wprowadzania satelity na orbitę niż cała Ameryka. To jest nasz sukces i nasza przewaga.
Miałem kłody na drodze, ale wierzyłem i nadal mocno wierzę, że moją wizją i firmy Rocket Lab, jest:
otwierać nowe horyzonty dla ludzkości poprzez demokratyzację dostępu do kosmosu,
zachować piękno i czystość kosmosu, minimalizując wpływ naszych działań na orbitę.
Koniec końców tylko tak chcę działać.
Wszystkie typy historii w jednym — dodatek
10…
Jak daleko może zajść osoba, która nie ma formalnego wykształcenia? Jakie szanse na zaistnienie w kosmicznych przedsięwzięciach ma facet, który urodził się na prawdziwym końcu świata w Nowej Zelandii, gdzie nie było z czego budować rakiet i nie było kim budować?
Zerowe.
Porwał mnie kosmos i bujałem w obłokach, gdy mój ojciec samodzielnie zbudował teleskop i zabierał na spotkaniach towarzystwa astronomicznego, gdzie średnia wieku wynosiła ponad 50 lat. Chyba miałem wtedy 6 lat.
A w szkole uczyłem się rzeczy, których nie mogłem od razu wprowadzić w życie, dlatego zakończyłem edukację w wieku 16 lat. Ha! Za to rok wcześniej pisały o mnie gazety nowozelandzkie, bo sam zbudowałem rower górski z aluminium, a wszystkie części aluminiowe odlałem i wygiąłem.
9…
W mojej rodzinie nie do pomyślenia było chodzenie do sklepów po gotowce. Sami budowaliśmy i ojciec pilnował, żeby doprowadzać projekty do końca. Kupowaliśmy starego wraka, który odnawialiśmy i ulepszaliśmy, a uzyskane pieniądze ze sprzedaży przeznaczaliśmy na potrzebne narzędzia.
Pracowałem kiedyś w sklepie z wyrobami z metalu, uzbierałem 300 dolarów, kupiłem sobie mini Morrisa z przerdzewiałą podłogą i przerobiłem go na maszynę wyścigową z turbodoładowaniem.
Zatrudniłem się w firmie Fisher & Paykel, gdzie konstruowano pralki, zmywarki kuchenne i zostałem tokarzem oraz ekspertem od wyciskania kształtów w metalu. Proponowałem też moim szefom własne rozwiązania, które akceptowali, a w weekendy tuningowałem samochody.
8…
Miałem 17 lat i byłem rozczarowany silnikiem spalinowym.
Jego możliwości… wynalazek, który ma ponad 100 lat… szkoda słów. Dlatego zacząłem budować silniki odrzutowe, potem rakietowe, a paliwem dla nich był nadtlenek wodoru, który — teraz mogę się do tego przyznać — produkowałem w sypialni w środku miasta.
Silnik rakietowy mojej konstrukcji zamontowałem w rowerze mojej konstrukcji i na pierwszym pokazie grzał 160 km/h, a na wyścigach podrasowanych pojazdów w miasteczku Dunedin, osiągnął setkę w 4 sekundy i pokonał wytuningowany do bólu Dodge Vipera.
Mój rakietowy rower wygrał.
W przyszłości włókna węglowe miały być materiałem do budowy moich rakiet, ale teraz jako inżynier brałem udział w projektowaniu jachtów, gdzie stosowaliśmy ten materiał. W tym czasie dostałem propozycję zapisania się na studia, ale odmówiłem i niebawem moje życie zmieniło się kompletnie.
7…
Poleciałem do USA. Rok 2006.
Poszedłem do sklepu „Norton Sales”, który wygląda jak kosmiczne złomowisko dziwacznych gratów (sprzęt pochodzący z zamkniętych programów kosmicznych NASA).
Następnie udałem się na pustynię Mojave, gdzie znajduje się Space Port, a kosmiczni amatorzy, wspierani przez milionerów, tworzą swoje projekty. Udało mi się umówić na spotkanie w JPL (Jet Propulsion Laboratory), ale żaden z inżynierów nie chciał rozmawiać o moich pomysłach.
Wcześniej byłem wniebowzięty, a teraz podłamany.
No, ok.
Postanowiłem, że wejdę w kosmiczny biznes bez niczyjej pomocy. Założyłem firmę Rocket Lab, w której zatrudniona była jedna osoba — ja. Jednak pomysł był zbyt duży i musiałem zatrudnić ekspertów od awioniki, elektroniki i budowy pojazdów lotniczych. Przyjąłem 2 osoby.
Nie mogłem zatrudnić doświadczonych amerykanów, bo ich regulacje zabraniają im pracować poza granicami kraju. W końcu rakietę można przerobić na pocisk balistyczny.
Jednopokojowe mieszkanie było naszym biurem.
Niebezpieczne testy przeprowadzaliśmy w kontenerze, a spadochron, na którym miała lądować rakieta, wyrzucaliśmy z samolotu na 75-kilogramowej beczce z czujnikami, żeby cały dzień nie szukać jej między wydmami. Czasami i tak szukaliśmy ją cały dzień. Trochę zwariowany okres.
6…
Wiesz, jak to jest z pieniędzmi, potrzebne na rozkręcenie firmy, a i potem ich brakuje.
Do tego 1 gram ładunku, który trzeba wysłać w kosmos, przekłada się na 10 gramów paliwa. Parę śrubek do rakiety o wadze 10 gramów wymaga dodatkowych 100 gramów paliwa, a do tego trzeba większego zbiornika paliwa, który także robi się cięższy i znów potrzebne jest więcej paliwa.
Końca nie widać.
Mieliśmy jednak po drodze inwestorów, jak Mark Rocket, Michael Fay, dorzucił się nawet amerykański koncern zbrojeniowy Lockheed Martin oraz dostaliśmy dofinansowanie od rządu Nowej Zelandii, Australii i nie tylko.
Ogromny sukces odniosła firma SpaceX, gdy rakieta Falcon 1 dotarła do przestrzeni kosmicznej. Był rok 2008 i technologia umożliwiła miniaturyzację sprzętu, satelity były tańsze, a do tego miały wielkość pudełka na buty.
Elon Musk rozpoczął budowę większych rakiet i zostawił po sobie rynek dla naszych mniejszych rakiet.
A duże firmy kosmiczne oferowały tylko transport satelity, następnie sama musiała znaleźć swoją orbitę, co trwało czasami miesiące. My wynosiliśmy satelity i umieszczaliśmy precyzyjnie na wybranym przez klienta miejscu.
5…
W 2009 r. przerobiliśmy wysepkę „Great Mercury” niedaleko od Oakland w Nowej Zelandii na kosmodrom, a szopa na narzędzia ogrodnicze była miejscem kontroli lotów. Rakieta wystartowała, przekroczyła barierę kosmosu i udowodniłem, że moja firma liczy się w środowisku kosmicznym.
Nie wiem, czy wiesz, ale Nowa Zelandia jest miejscem doskonałym. Masz np. swobodny wybór daty startu bez stania w kolejkach i bez czekania na miejsce w dużej rakiecie. Natomiast każda firma amerykańska podlega kontroli ruchu kosmicznego NASA, która każe sobie słono zapłacić.
U nas ustawiamy rakietę na wyrzutni, wciskamy start i leci.
4…
Przyszedł czas na 20-metrową komercyjną rakietę Electron z włókien węglowych, napędzaną dziewięcioma silnikami Rutherford, które zaprojektowałem. Rakieta i silnik wydrukowały drukarki 3D i nikt wcześniej nie testował takiego silnika.
W firmach amerykańskich już dawno byłaby ponad setka pracowników, u nas zatrudnionych było 20, bo ciąłem koszty.
Szukałem tanich i skutecznych rozwiązań. Potrzebowaliśmy do testów komorę próżniową, więc kupiłem z nierdzewki starą maszynę przemysłową do mielenia mięsa, przerobiłem i okazało się, że moja komora jest jedną z najlepszych na świecie.
Dla rakiety Electron musieliśmy zbudować port kosmiczny z prawdziwego zdarzenia i milioner Michael Fay zaproponował półwysep Mahia, na którym miał własną farmę. Piękna sceneria i przyjaźni mieszkańcy, ale zgodę na taki kosmodrom musiały wydać Stany Zjednoczone.
3…
Rząd nowozelandzki wspierał mnie, aby przekonać Amerykanów do pomysłu i tutaj zdałem sobie sprawę, że polityka może przyhamować każdy projekt. Jednak pod koniec roku 2016 podpisano porozumienie.
Nowa Zelandia: zobowiązujemy się nie przerabiać rakiet Electron na pociski balistyczne i nie sprzedawać swojej technologii krajom, które są wrogami USA.
Ameryka: gwarantujemy sobie prawo kontroli działań na wyspie Mahia.
Nowa Zelandia: mamy prawy odmówić wysłania w kosmos amerykańskiego ładunku, który byłby związany z wojskiem.
Rocket Lab: służymy wyłącznie działaniom cywilnym.
W 2018 roku nasza rakieta Electron zabrała ze sobą satelitę firmy Planet Labs i umieściliśmy ją dokładnie na orbicie. Tak zostaliśmy częścią kosmicznej eksploracji.
2…
Zatrudniamy obecnie setki pracowników, a liczba zamówień sprawiła, że zbudowaliśmy kolejny kosmodrom Launch Complex 2 w Wallops Flight Facillity w stanie Virginia i realizujemy amerykańskie zamówienia rządowe, takie jak misje NASA na Księżyc, czy misja Space Force na orbitę geostacjonarną.
I nadal oszczędzam. Gdy zbudowano ogromną halę do produkcji moich silników rakietowych, nie wynająłem firmy, która pokryłaby podłogi żywicą epoksydową. Sam to zrobiłem, bo nadal staram się nie wyrzucać fortuny na drobiazgi.
Celem Rocket Lab jest uczynić kosmos dostępnym dla każdego, kto ma pomysł, jak wykorzystać przestrzeń kosmiczną.
Pamiętamy o śmieciach na orbicie i minimalizujemy wpływ naszych działań.
Jak widzisz, nie skończyłem szkoły średniej, nie poszedłem na studia, nie pracowałem dla wielkich koncernów, nie byłem medialnym i kontrowersyjnym miliarderem, jak Elon Musk, a moje doświadczenie nie miało związku z kosmosem.
Byłem tylko hobbystą i marzycielem.
Teraz jestem nowozelandzkim przedsiębiorcą, a mała Nowa Zelandia poważnym kosmicznym partnerem.
1…
Nazywam się Peter Beck i wciąż marzę.
Opowieść jest konkretna i bez niepotrzebnych wypełniaczy.
Tego wymaga dobry tekst na stronę „O mnie”, zawzięty twórco tekstów.
Zobacz:
Tekst na stronę „O mnie”. Co musisz wiedzieć?
Rama storytellingowa, dzięki której napiszesz dobry tekst na stronę „O mnie”.
Autor
Mariusz Litwinienko
Opracowuję język komunikacji i tworzę pomysłową wizję produktu lub usługi. Pomagam m.in. małym firmom i osobom kreatywnym działać w świecie cyfrowym i angażować klientów (artykuły, one page, landing page, recenzja książki).